niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział 1

Rozum podpowiadał mi, że muszę go zostawić w spokoju. Podjął decyzję i powinnam to uszanować. Więc dlaczego chciałam za nim pobiec? Czemu serce podpowiadało mi, żeby go zatrzymać? Dlaczego nie potrafiłam pozwolić mu odejść? Takiego typu myśli krążyły w mojej głowie. Mimo wszystko stałam przed czarnowłosym i patrzyłam ponad jego ramieniem na tego, który nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Ta świadomość sytuacji, którą tak dobitnie dał wszystkim do wiadomości szarpała mną od środka. Bardzo mnie to zabolało i boli nadal. Moi przyjaciele pocieszali mnie, że to minie i przestanie boleć, tak jak cała reszta. Jednak oni nie wiedzą, że poprzednie uczucia bólu, straty i smutku wcale nie minęły. Są dalej żywe w moim sercu, dlatego byłam pewna, że także i to zostanie ze mną już na zawsze. Smutne, ale niestety prawdziwe. Pogrążona czarnymi myślami nawet nie zauważyłam kiedy ciemnowłosy podążył za moim wzrokiem. Teraz wpatrywał się zaniepokojonymi, prawie hipnotyzującymi oczami w moją-nic nie wyrażającą twarz. Widziałam, kiedy jego ręka zbliżała się do mnie, oczy to zarejestrowały, ale mózg nie. Kiedy poczułam jego rękę na swoim ramieniu szybko się cofnęłam. Chłopak był zdziwiony moją reakcją, cofnął ręką i lekko zaczerwieniony przeprosił mnie za swoje zachowanie. Nie miałam mu tego za złe, ale taki mam od pewnego czasu instynkt. Nie kontroluję tego gdy nie jestem skupiona, w sumie kiedy jestem skoncentrowana to tylko czasami potrafię powstrzymać ten odruch. Wiem, że jest to bardzo dziwne, w sumie jak całe moje zachowanie i osobowość. Pożegnałam się i odwróciłam. Przyglądałam się licznym uliczkom próbując przypomnieć sobie, którą tu dotarłam. Czarnowłosy nie zrażony moim zachowaniem stanął obok mnie. Patrzyłam na niego zdziwiona, kiedy zaproponował że odprowadzi mnie tam, gdzie się wybieram. Co miałam zrobić? Polubiłam tego chłopaka o granatowych oczach i nie potrafiłam dotrzeć sama w wyznaczone, przez mojego kuzyna „miejsce zbiórki”. No więc się zgodziłam, chłopak uśmiechnął się uroczo, pytając gdzie idziemy. Próbowałam wytłumaczyć mu swój jakże żałosny problem. Widać było, że bawi go moja sytuacja. Na szczęście obiecał podprowadzić mnie w to ważne dla mnie miejsce. W końcu musiałam jakoś wrócić do domu. Ruszyłam za nim w stronę wąskiej i zacienionej uliczki, która była bogato ukwiecona. Ogromne donice z kolorowymi i pięknie pachnącymi kwiatami były wszędzie. Od balkonów i parapetów mieszkań po kawiarnie i sklepy. Uśmiechnęłam się mimowolnie na tak miły widok. Zauważyłam też, że nieznajomy ciekawie mi się przygląda. Postanowiłam to zignorować i zacząć rozmowę, by przerwać ciszę. Wtedy usłyszałam ciche pytanie:
-Więc może mi powiesz jak masz na imię?
-Agata, tak mam na imię. Dlaczego pytasz?-Ledwo co to powiedziałam i już wiedziałam, że  to pytanie zabrzmiało niewiarygodnie głupio.
-Chciałem tylko wiedzieć kogo prowadzę. Nie zdziw się jak ludzie będą się na ciebie dziwnie patrzeć.
-Do czego zmierzasz? Dziwnie wyglądam, a może inaczej się zachowuję?
-Nie o to chodzi….,ale tak zachowujesz się inaczej….eee…… w dobry sposób. Po prostu mnie tu wszyscy znają…..
-Aha…… nie pomyślałam o tym…..
-Tom! Tom zaczekaj!-usłyszeliśmy krzyki, odwróciliśmy się oboje. W naszą stronę szła wysoka, smukła dziewczyna, brunetka o delikatnym głosie. Zastanowiło mnie kim dla niego jest. Nie żeby mnie to jakoś interesowało, czy coś… Dziewczyna oceniła mój wygląd szybkim spojrzeniem i odezwała się do znajomego.
-Obiecałeś, że przyjdziesz dziś na obiad, mam nadzieję że pamiętasz Tom.
-Tak, będę równo o 15.00. Do zobaczenia.-uśmiechnął się do niej przyjaźnie i złapał mnie za rękę lekko ciągnąc za sobą. Byłam tak zaskoczona, że nie protestowałam. Po paru minutach się ocknęłam. Stanowczo wyszarpnęłam rękę z jego uścisku i stanęłam z zaciętą miną. Chyba się tego nie spodziewał, bo obrócił się szybko w moją stronę i posłał mi pytające spojrzenie.
-Nie sądzisz, że takie odchodzenie, a raczej uciekanie od znajomych jest niegrzeczne? Czemu tak nagle ciągniesz mnie za sobą? Jak nie chciałeś z nią rozmawiać, to trzeba było się nie zatrzymywać! Nie widzisz, że ranisz ją takim zachowaniem?!-Po tych słowach Tom nie tylko był zdziwiony, ale także lekko zły na mnie.
-To nie twoja sprawa.-zamilkł, westchnął i zaczął od początku-Ta dziewczyna nie potrafi zrozumieć, że potrafię traktować ją jedynie jako kumpelę, w sumie to ostatnio nawet to mi nie wychodzi. Odkąd stała się nachalna i namolna nie jest jak dawniej. Czuję się osaczony i wcale mi się to nie podoba.-odetchnął głośno i spojrzał w moje spokojne oczy-Nawet nie wiem czemu ci to mówię. Z nikim o tym nie rozmawiałem.
-Może dlatego, że musiałeś w końcu komuś powiedzieć.-szepnęłam
-Chyba masz rację.-roześmiał się i lekko zakłopotany spojrzał na mnie.-To w drogę , na którą godzinę musisz być na miejscu?-rzucił szybko zmieniając temat.
-Na 14.00-szybko sprawdziłam, którą mamy godzinę-Mamy jakieś 45 minut na dojście. Zdążymy?-spytałam, by rozluźnić atmosferę.
-Pewnie, ten plac jest niedaleko stąd. Za jakieś 10 minut będziemy na miejscu. Co będziesz robiła czekając na kuzyna?-spytał zaciekawiony.
-Jeszcze nie wiem…..Znając siebie znajdę coś ciekawego do narysowania.
-Dobrze rysujesz?-zapytał z błyskiem w oku.
-Nie wiem, wydaje mi się, że przeciętnie. Po prostu to polubiłam od kiedy „połknęłam bakcyla” od przyjaciela.-dodałam ze śmiechem.
-Czyli wspólna pasja?
-Można tak to nazwać.-odparłam uśmiechnięta-Jego radość w tworzeniu sztuki jest potwornie zaraźliwa.
-Jeśli lubisz rysować widoki to znam kilka dobrych miejsc. Możemy tam podejść. Spokojnie, zdążymy.-dodał widząc moje niezdecydowanie.
-To chodźmy szkoda czasu.-uśmiechnęliśmy się do siebie i ruszyliśmy szybkim tempem w stronę małego kościoła. Przecięliśmy mały plac zabaw i weszliśmy do pięknie zielonego parku. W około pełno było kolorowych kwiatów, ścieżek spacerowych i mocno rozgałęzionych drzew. Mijały nas uśmiechnięte pary, trzymające się za ręce i patrzące na siebie z uczuciem. Dzieci biegały całe roześmiane od swoich matek do kwiatów rosnących na trawniku i z małymi bukiecikami ze stokrotek w rączkach wracały by wręczyć je swoim rodzicielkom. Na łące całe rodziny wygłupiały się ze swoimi pociechami odbijając piłkami. Inni ganiali ze śmiechem za ukochanymi zwierzakami, by odebrać im piłkę lub się podroczyć. Koło stawu w głębi parku, słychać było pogrążonych w wesołej rozmowie przyjaciół. Na ławkach, które mijaliśmy widziałam starsze osoby zawzięcie dyskutujące  ze sobą. Cała ta atmosfera od razu mi się udzieliła i podążałam za Tomem z ogromnym bananem na twarzy. W pewnym momencie przeszedł między krzakami, schodząc z głównej ścieżki na trawę. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie zastanawiając się ruszyłam za nim. Zwinnie mijał przeróżne krzaki i drzewa, aż wyszliśmy na malutką polankę. Na środku rosła rozłożysta wierzba płacząca, jeden z jej konarów nachylał się nad ziemią. Przypominał przez to ławkę. Po lewej stronie płynął mały strumyczek, nadający temu miejscu uroku. Trawa była gęsto pokryta stokrotkami. Stałam zaskoczona widokiem, z rozglądania się wyrwał mnie głos Toma. Stał przy drzewie i zawołał mnie, żebym też tam podeszła. Kiedy byłam już pod wierzbą, zaczęłam się zastanawiać co narysować. Nie wiem czemu położyłam się na konarze i spojrzałam na rozłożystą i gęstą koronę. Pospiesznie wyjęłam szkicownik z ołówkiem i pozwoliłam sobie zatopić się w oddawaniu piękna, które miałam pod nosem. Mój wzrok kierował się to na gałęzie, to na kartkę. Zajęło mi to jakieś 20 minut. Kiedy kończyłam, zauważyłam z jaką ciekawością chłopak mi się przygląda. Porównując szkic uśmiechnęłam się pod nosem. Nagle kartka zniknęła mi z rąk. Zdziwiona aż usiadłam. Tom opierał się o konar i badawczo lustrował jakieś kartki. Zaraz, to były moje rysunki! Szybkim, zwinnym ruchem ześlizgnęłam się z drzewa i lekko wylądowałam na ziemi. Ze złością wymalowaną na twarzy zbliżałam się do czarnowłosego. Wtem podniósł wzrok i cwaniacki uśmieszek zniknął z jego twarzy.
-Tylko się nie denerwuj …….eeeee…..a.a..a…..co ty…