poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 5

Mirajane siedziała za barem, czekając jak co dzień na swoich przyjaciół. Myślami była przy swoim rodzeństwie (ma brata i siostrę-Miruś jest najstarsza), które jak większość członków gildii Fairy Tail, byli na misji poza miastem Magnolia. Tęskniła za nimi wszystkimi. Bez nich było tak bardzo spokojnie i cicho. Każdy mag wyruszył na wyprawę, nie było to czymś dziwnym, bo tak wygląda ich życie, ale czemu akurat w tym samym czasie? Przecież mogłoby być jak zwykle, czyli część osób zostaje w gildii a reszta jest w trakcie misji. 
Teraz siedziała sama w pustym pomieszczeniu- domu i nie miała pojęcia co robić. Choć momentami miała dość niekończącego się hałasu, rzucania czym popadnie, bójek chłopaków, widoku zdenerwowanej Erzy, która była w stanie nieźle sprać każdego kto uniemożliwi jej zjedzenia ciasta truskawkowego, zarumienionej od alkoholu Cany i wszystkich jej przyjaciół, których przyzwyczajenia bywają bardzo męczące, teraz bardzo brakowało jej tego rozwrzeszczanego towarzystwa. 
Nagle potrząsnęła energicznie głową, wstała z miejsca ze zdecydowaniem wymalowanym na twarzy i szybciutko pomaszerowała do kuchni.


Wyglądałam przez okno pociągu, w oczekiwaniu na dojazd do stacji. Myślami byłam przy pewnym ciekawym pomyśle i chciałam jak najszybciej podzielić się nim z Monią. Moi przyjaciele już kilka razy proponowali mi, żebym zabrała ze sobą Rozalię, moją najlepszą przyjaciółkę, na ognisko i na babską nockę. Zawsze jednak nie było kiedy to zorganizować, albo nie było kogoś, kto bardzo chciał w tym uczestniczyć. Dlatego zbliżające się wakacje dały nam idealną porę na wspólne wygłupy. Ze zniecierpliwieniem stałam przed drzwiami, gdy pociąg powoli zatrzymywał się. Wydawało mi się, że mijały wieki zanim mogłam wysiąść z tej kupy żelastwa i pobiec w kierunku domu Moniki. Biegłam szybko przed siebie, pokonując leśną dróżkę sprawnie i bez zastanawiania się skręcałam w dobrze znane sobie strony. Dzięki biegowi na skróty, dotarłam przed dom przyjaciółki w pięć minut, czyli bardzo szybko, bo gdybym wybrała drogę szosą byłabym tu dopiero za piętnaście minut. Zadowolona z siebie zapukałam energicznie w drzwi wejściowe, uspokajając oddech oraz czekając aż otworzy mi Monika. Zdziwiłam się gdy czekałam  i nic się nie działo. Cisza, coś takiego nie jest do niej podobne, zawsze biegnie sprawdzić kto ją odwiedza. Dla pewności nacisnęłam dzwonek, upewniając się tylko, że nie ma jej w środku. Ostrożnie podążałam do ogrodu ścieżką pomiędzy krzewami, różnorodnymi drzewami i kwiatami o cudownym zapachu. Jednak nie było mi do śmiechu jak zazwyczaj, gdy tędy szłam. Tym razem podświadomość ostrzegała mnie, żebym nie szła dalej. Dlatego skradałam się najciszej jak mogłam. Bardzo ufałam swojej intuicji, jeszcze nigdy mnie nie zawiodła i choć wydawało się absurdem to, że w tej posiadłości jest jakieś niebezpieczeństwo, ja wiedziałam, że to tylko pozory. Wyłoniłam się bezszelestnie zza krzewu różanego i rozejrzałam się. Nic. Szłam w stronę ogromnej stajni, nie zatrzymywałam się mimo narastającej we mnie panice. Choć chciałam krzyczeć, zacisnęłam tylko dłonie w pięści i łapiąc lasso, zakradłam się do drzwi stajni. Z tłukącym się głośno sercem wślizgnęłam się do środka przez uchylone drzwi. Szybko skręciłam w lewo do siodlarni. Rozglądając się, sprawdzałam czy coś zginęło. Jednak na pierwszy rzut oka wszystko było na swoim miejscu. Nie uspokoiło mnie to jednak. Po kilku głębokich oddechach zdecydowałam się na dalsze zwiady. Lekko wychylając się zza drzwi, szukałam wzrokiem jakiegokolwiek znaku, że moje przeczucie może być prawdziwe. Okazało się, że wcale nie muszę się przyglądać, bo cicha stajnia była pusta. Drzwi do końskich boksów były niedbale pootwierane, jakby ktoś się bardzo śpieszył. Na dodatek wszystkie przedmioty walały się na podłodze, od grabi po puste worki na siano. 
Ktoś tu był i czegoś szukał. 
Tylko kto? 
Czy znalazł to po co przyszedł? 
A może jeszcze tu wróci?
I gdzie jest Monika?
Niepewna ruszyłam przed siebie z ogromną determinacją, która z każdym krokiem wzmagała we mnie. Sprawdziłam każdy, nawet najmniejszy kąt pomieszczenia, żeby się upewnić, że ktokolwiek tu był, wyszedł już jakiś czas temu.
Wybiegłam ze stajni z okropną myślą, że to właśnie Monika była celem. Zmierzałam na pastwiska. Musiałam wiedzieć czy konie także zniknęły, bałam się, że ich nie znajdę. Jednak gdy dobiegłam, do kryjących się za rozłożystymi drzewami łąk dla koni, serce ścisnęło mi się boleśnie na widok jaki miałam przed sobą. Nie wiem nawet kiedy moje dłonie zakryły mi usta, powstrzymując przerażony krzyk...