piątek, 31 stycznia 2014

Rozdział 4

Siedziałam znudzona do granic możliwości, na jednej z ławek ustawionej przy peronie, w oczekiwaniu na pociąg. Co chwilę sprawdzałam godzinę, jakby miało to jakoś pomóc. Jak na złość, kiedy byłam umówiona, pociąg spóźniał się już 15 minut. Ponoć to przez kontrolę jakąś tam, którą dziś poddawano te sprzęty. Beznadzieja. Jedno mnie tylko pocieszało, a mianowicie miesiąc obecny- czerwiec. Cieszyłam się z przyjemnie ciepłej pogody, czułam jak lekki wietrzyk rozwiewał moje jasne włosy, które miałam związane w wysokim kucyku. Przyglądałam się chmurom, leniwie płynącym po błękitnym niebie, by nie sprawdzać znów godziny. Bezradnie trzymałam w rękach telefon, niezdecydowana czy powinnam zadzwonić do Moniki, że się spóźnię, czy raczej oszczędzić te dwa złote na koncie telefonu na czarną godzinę. Po chwili namysłu, szybko napisałam krótkiego SMS-a. 
Słysząc zbliżające się kroki, schowałam przedmiot do torebki, którą miałam założoną na ramieniu, tak na wszelki wypadek. Dosiadająca się do mnie dziewczyna z długimi, farbowanymi na rażący blond włosami, popatrzyła na mnie z wyższością. Na jej, jak dla mnie,zbyt mocno pomalowanej twarzy, widać było duże niezadowolenie z towarzystwa. Gdy "blondyna" wyciągnęła najnowszego iPhona w brokatowej skórce na telefon i zaczęła rozmowę z jakąś koleżanką, na temat co sobie ostatnio kupiła, i jacy to jej starzy są okropni, bo nie chcą jej kupić kiecki prosto z nowej kolekcji jakiegoś projektanta, która kosztuje tylko parę tysięcy złotych, chciało mi się śmiać z jej próżności. Takie problemy zawsze działały mi na nerwy, bo rzecz jasna nie znosiłam osób, które widziały tylko koniec swojego nosa. Zniesmaczona starałam się ignorować zachowanie dziewczyny, jednak nie potrafiłam całkowicie się "wyłączyć". Przez to docierały do mnie urywki z jej rozmowy. W myślach błagałam, żeby pociąg dotarł wreszcie na stację, bym mogła uciec myślami w jakieś przyjemne miejsce. Nerwowo zamykałam oczy i liczyłam w myślach, powstrzymując się od uświadomienia "blondyny", że wiele ludzi ma dużo poważniejsze problemy od niej. Wiedziałam, że wytrzymam jeszcze tylko niecałe pięć minut i wykrzyczę w twarz tej zarozumiałej babie, jaka to z niej niewdzięcznica, okropna samolubna, pusta osoba, myśląca jedynie o swojej wygodzie i rzeczach, którymi mogłaby się pochwalić. Tak mocno dławiłam w sobie krzyk, że nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęłam zaciskać dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w poobdzierane ręce. Nerwowo spojrzałam w bok i ujrzałam to, na co tyle czekałam.


Mirajane patrzyła na ptaki, które siedziały na parapecie, otwartego okna w jej pokoju. Uśmiechała się do nich i cichutko śpiewała. Nie bały się jej, można powiedzieć, że czekały aż białowłosa dziewczyna coś dla nich zanuci. Było tak co rano, choć Mirajane nie była pewna czy codziennie odwiedzają ją te same ptaki, witała je uśmiechem i kawałkami pieczywa. Tak samo było i dziś. 
Następnie udała się do łazienki. Po wykonaniu porannych czynności, wyszła z domu do gildii. Miarajane zawsze otwierała gildię, w której czekała na swoich przyjaciół. Cieszyło ją to, że może każdego przywitać, porozmawiać, czasem wesprzeć lub poradzić co można by było zrobić. Jednak najbardziej lubiła pomagać łączyć ludzi w pary, była w tym mistrzynią. Dzięki swoim codziennym obserwacjom, wiedziała komu mogłoby się udać w związku damsko-męskim. Dziwiło ją, że dla innych nie jest to takie oczywiste jak dla niej. 
Stając pod drzwiami gildii Fairy Tail, uśmiechnęła się pod nosem, wyciągając stary, zdobiony klucz. Drzwi otworzyły się łatwo, jakby zapraszając do wejścia, dzięki temu szybko ukazał się jej obraz wnętrza, które już na zawsze będzie uważała za swój dom.