sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 8

Rozalia wybiegła z pomieszczenia. Minęła zaskoczonego jej widokiem chłopaka w zielonej kurtce. Przebiegła plac, minęła grupę ludzi i ze stosu przedmiotów leżących na ogrodzeniu ujeżdżalni, zabrała dwie latarki oraz kurtkę przeciwdeszczową, którą od razu ubrała. Ruszając w stronę lasu, słyszała krzyki i nawoływania. Nie dbała o to, kto ją wołał. Nie interesowało jej, że był środek nocy. Biegła do lasu z przekonaniem, że nie wyjdzie z niego, dopóki nie odnajdzie przyjaciółki. Znaczenia nie miało także to, że nie znała tego terenu. Była zdeterminowana tak bardzo, że parła przed siebie, szybko sprawdzając najbliższą okolicę.


Zawiesili poszukiwania Agaty, do wschodu słońca. Pretekst, który podali był dla niej kompletnie absurdalny. Jak mogli coś takiego oznajmić bliskim zaginionej osoby? To było podłe! Kłócenie się z całą tą zgrają pomyleńców, nie miało żadnego sensu.
Straciłaby tylko cenny czas, który mógłby zaważyć nad zdrowiem Agaty! 

Była świadoma, że nie może sobie na to pozwolić. Dzikie zwierzęta, a w którym lesie ich nie ma? Co to za pretekst?! Zwykłe kpiny i tyle. 
Rozalia biegła w stronę rzeki, w okolicy której szukali poprzednio, była już tak blisko skraju lasu, że czuła się jakby nikt nie mógł jej już zatrzymać. Z każdym krokiem nabierała prędkości, a odległość malała. Wbiegając do lasu zwolniła, choć ciemności przeszkadzały jej w omijaniu wszystkich przeszkód leśnych, nie poddawała się. Włączyła latarkę, którą lekko oświetlała drogę, choć dużo to nie dało. Zaufała więc swoim zmysłom, dzięki nim nie wywracała się przez konary i korzenie drzew. Parła przed siebie, a im głębiej wchodziła do lasu, tym bardziej wypatrywała w zaroślach śladów, które mogłyby doprowadzić ją do Agaty. Oświetlała konary i niskie gałęzie drzew, bacznie obserwowała krzaki, by niczego nie pominąć. Była niesamowicie dokładna i zarazem szybko szła naprzód. 


Nie wiedziała jak długo już idzie, ale była zmęczona. Nogi ją bolały, a żołądek ściskał się i burczał z głodu. Szkoda, że nie zabrała ze sobą niczego do zjedzenia ani do picia. Herbata, którą została poczęstowana już dawno jej nie wystarczała. Czuła jak bardzo zaschło jej w gardle, paskudne uczucie.
Niech to, akurat teraz?
Miała ochotę trzepnąć się w czoło, ale nie zrobiła tego.Wyłaniająca się z zarośli skała wydawała się jej tak wygodna, że szła do niej z uśmiechem. Siadając na podnóżu obszernej skały, czuła jak nuży ją sen. Zbolałe mięśnie wołały o odpoczynek, siedziało się tak wygodnie, że pomimo naglących myśli, by szła dalej, położyła się. Nie była w stanie walczyć z ogarniającą ją sennością, po chwili poddała się nęcącym objęciom morfeusza.



Otwierając oczy, nie wiedziała gdzie jest i dlaczego. Widziała niewyraźnie i nieostro, ale korony drzew w świetle księżyca bardzo ją zdziwiły. Próbowała sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia. Miała spotkać się z dziewczynami, więc pojechała do nich, ale ich nie zastała, spotkała Adama w dość dziwnych okolicznościach, widziała demolkę na pastwisku i w stajni, było przesłuchanie policji, no i poszukiwania, przełomowe było znalezienie Moniki, potem wybiegła sama poszukać przyjaciółki, no i ta głupia skała. Miała na niej nie siadać! Usiadła trochę zbyt szybko, przez co zakręciło jej się w głowie. Przeczesując jedną ręką włosy, drugą szukała latarki. Gdy jej dłoń napotkała odpowiedni kształt oraz przyciągnęła go do siebie, dźwięk przedmiotu szurającego po skale, wzbudził wycie kilku osobników niedaleko niej. Rozalia zamarła, gdy zobaczyła, wyłaniające się zza zarośli sylwetki wilków. Było ich pięć, każdy z wilków miał rudawą sierść, którą jeżył na widok Rozalii. Łypały na nią groźnie ślepiami i pomrukiwały, zmniejszając dzielącą ich odległość. Wyglądało to tak, jakby się skradały. Podchodziły półkolem, co bardzo źle wróżyło dla dziewczyny, jeden z nich nagle ruszył szybko naprzód, zatrzymał się zaledwie dwa metry przed nią i wyszczerzył ogromne kły. Oczy wilka jakby świeciły w ciemności, co nadawało jeszcze większą grozę sytuacji. Nagle za przerażoną dziewczyną rozległo się ochrypłe wycie. Było ono przeciągłe, aż ciarki "przebiegły" po ciele dziewczyny. Zwierzę wydobywające te okropne dźwięki, powoli i bezszelestnie zbliżało się, gdy przystanęło przy Rozalii, bursztynooka powoli przekrzywiła głowę w bok, jej oczom ukazał się duży wilk o szaro-srebrnej sierści. Gdy zawył ponownie, cała piątka powoli zaczęła się wycofywać. Widać było, że nowo przybyły jest silniejszy od reszty, może to był jego teren, albo był przywódcą. Bała się choćby drgnąć, by nie zwrócić na siebie uwagi charyzmatycznego wilka, jednak ukradkiem zerkała na zwierzę, czekając aż sobie pójdzie. Gdy reszta zwierząt zniknęła za roślinnością i nie było słychać już złowieszczych pomruków, czworonóg zaczął okrążać bursztynooką. Chodził wokół niej po coraz węższych kołach, jego nos cały czas się poruszał, jakby intensywnie zaznajamiał się z jakimś zapachem lub wywęszył coś interesującego. Po kilku minutach, które trwały wiecznie, wilk zatrzymał się na wprost zdumionej dziewczyny. Patrzyła ona na niego szeroko otwartymi oczami, nie potrafiła zrozumieć tego zachowania, ale cieszyło ją, że jak dotąd nic jej się złego nie stało. Gdy srebrno-szary czworonóg zrobił kilka kroków w jej stronę, Rozalia patrzyła w skupieniu w niebieskie oczy zwierzęcia. Już się nie bała. O dziwo była spokojna, a zachowanie pięknego zwierzęcia coraz bardziej ją ciekawiło. Uwielbiała psy, a wilki to przecież ich rodacy, to od nich się wywodziły. Była jak zaczarowana, choć czworonóg podszedł całkiem blisko, ona się lekko uśmiechała. Nagle wilk złapał zębami za rękaw kurtki przeciwdeszczowej i zaczął ją ciągnąć. Zdumiona Rozalia dopiero po chwili wstała i pozwoliła się prowadzić. Patrząc na grzbiet wilka, szła za nim w ciszy. Prowadził ją między nisko opadającymi gałęziami okolicznych drzew, rozłożystymi krzewami, po fragmentach skał, a nawet przy korycie rzeki. Podążała za nim jakieś piętnaście minut, aż wreszcie zatrzymali się przy nieznacznym spadzie terenu. Wilk dopiero wtedy puścił jej rękaw, nie odwracając się do niej pobiegł pod dwie brzozy. Dziewczyna podążyła za nim, a to co zobaczyła pod drzewami bardzo ją zdziwiło. Na jakiejś postaci leżały trzy małe wilczki o takiej samej sierści co jej przewodnik, obok stał ogier o bułanej maści, jego długa, czarna grzywa delikatnie poruszała się na wietrze.
Rozalia powoli szła do osoby okupowanej przez wilczki. Bała się iść szybko, by nie wystraszyć zwierząt. W momencie, gdy stanęła przy drzewach, maluchy zeszły z postaci i zaczęły cichutko piszczeć. Bursztynooka powoli przyklęknęła i odgarnęła liście i włosy z twarzy osoby, którą okazała się dziewczyna o leciutko opalonej twarzy. 

Przecież to Agata! To ona, jest tu! 
Rozalia płakała ze szczęścia, gdy po sprawdzeniu czynności życiowych, wiedziała że Agata oddycha i nie widać żeby miała jakieś złamania. Trzęsącymi się rękami lekko klepała przyjaciółkę po twarzy. Zwierzaki trącały Agatę po rękach, a ogier stał przy Rozalii strzygąc uszami.


Otworzyłam oczy, zobaczyłam kogoś przed sobą. Była to Rozalia, zaraz gdzie ja jestem? Czemu ona płacze?
Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam nocne niebo. W mgnieniu oka przypomniałam sobie wszystko. Pewnie się o mnie martwiła, skoro jest tu to musiała mnie szukać. 

Powoli podniosłam obolałą rękę, by ją złapać.
- Nie płacz, już jest dobrze. 
- Wiesz jak ja się o ciebie martwiłam? Szukałam ciebie i Moniki razem z innymi osobami ...
- Znaleźliście ją? Rozi ... Rozi weź się w garść ... 
- Tak znaleźliśmy ją ... nic jej się ... poważnego nie stało ... jak wychodziłam była ... była tylko trochę ... oszołomiona ...
- To dobrze. Hej uśmiechnij się, nic mi się nie stało.
- Boli cię coś?
- Tylko lewa noga, nic poza tym. Jestem tylko obolała.

- Spróbuj usiąść.
- Dobra, możesz mi trochę pomóc? 

Z pomocą Rozi usiadłam, przy moich nogach siedziały trzy wilczki i szaro-srebrny, dorosły wilk, przy Rozi stał bułany ogier. 
Niesamowite. Maluchy przylazły do mnie i łasiły się jak domowe kociaki. Głaskałyśmy je obie z uśmiechami na twarzach. Po chwili wilk podszedł do Roz i trącił jej dłoń, domagając się głaskania. Dziki wilk w tej scenie wyglądał niesamowicie nierealnie. 
Gdy usiłowałam wstać, bułanek podszedł do mnie i po chwili widziałam jak kładzie się przy mnie. Patrzył na mnie swoimi ciemnobrązowymi oczami z ufnością i zadziwiającą łagodnością. Można powiedzieć, że wśliznęłam się na jego grzbiet, w momencie gdy Rozi na mnie spojrzała z nie małym lękiem. Starałam się ją uspokoić wzrokiem, ale średnio mi się to udało. 
Delikatnie ujęłam końską grzywę i lekko spinając konia łydkami, dałam mu znak by wstał. Zareagował szybko i bardzo lekko poderwał się na równe nogi. Ucieszona patrzyłam na swoją najlepszą przyjaciółkę, by zaraz wyciągnąć do niej dłoń i zachęcić do wspięcia się na grzbiet wierzchowca. Wałacha się tylko kilka sekund, by za moment sprawnie wsiąść. 
Czułam się cudownie, świat widziany z grzbietu konia zawsze bardziej mi odpowiadał, niż widziany z ziemi. Nabierał on intensywniejszych i piękniejszych barw. Współpraca ze zwierzęciem mnie uskrzydlała. Z ogromną radością pochyliłam się do głowy ogiera i wyszeptałam:
- Zabierz mnie do domu, do znajomych, proszę.
Widziałam jak zastrzygł uszami i lekko ruszył stępem (podstawowy chód konia, coś jak nasz spacer)  przed siebie. Zerkając na Roz, upewniłam się, że i ona czuje się pewnie. Z uśmiechem popędziłam konia do kłusa (coś jak nasz trucht) i śmiałam się ze szczęścia, że wracamy z lasu do domu. Wilki podbiegły z nami do końca lasu, a następnie zawróciły. A my przecinałyśmy łąkę dzielącą nas od szkółki jeździeckie

 
Wjeżdżając przez pastwiska do szkółki jeździeckiej, zrobiłyśmy niezłe zamieszanie. Ludzie krzyczeli coś do nas, policjanci chcieli nas wygonić do domu. Istna paranoja. Dopiero gdy Adam wyłonił się z tego zbiorowiska otaczających nas kilkunastu osób, odetchnęłam z ulgą. On jeden mnie rozpoznał i przywitał z uśmiechem. Zdążyłam zejść z konia i już zostałam zamknięta w jego ramionach, wcale mi to nie przeszkadzało, bo tylko dzięki niemu nie upadłam. Moje nogi ledwo mnie utrzymywały, a Rozii śmiała się w tym momencie. Nie dane jej było się śmiać zbyt długo, bo zaraz dostała niezły ochrzan za samodzielną wyprawę do lasu. Jakiś sanitariusz krzyczał na nią dobre piętnaście minut, nic nie dały moje sprzeciwy i próby przerwania jego monologu. Gdy skończył złapał mnie pod ramię i poprowadził do pomieszczenia dla instruktorów szkółki jeździeckiej, gdzie sprawdził czy nie mam złamań i opatrzył otarcia na rękach i nogach. Mnie także nie ominęła pogadanka o nieodpowiedzialności, wcale go nie słuchałam, chciałam tylko sprawdzić co z Moniką, no i wreszcie się położyć spać w ciepłym łóżku.
Jako opatrzona osoba oraz jedna z odnalezionych miałam być przesłuchana, jednak funkcjonariuszka policji pozwoliła mi przyjść jutro na komendę i złożyć zeznania, za co byłam jej bardzo wdzięczna. Nie pozwolono mi nigdzie samej pójść, a znajomi z szkółki ciepło mnie przywitali i życzyli dobrej nocy. Adam z racji, że ledwo stoję, uparł się, że zaniesie mnie do Moniki, która już podobno smacznie spała. Tak więc ja, Rozi i Adam ruszyliśmy do posiadłości Moniki, by się najzwyczajniej w świecie wyspać po przebojach tej nocy. 



Kochani oto rozdzialik, a tak na rozpoczęcie wakacji :)
Pewnie tak samo jak ja cieszycie się z tego faktu.
To dla mojej przyjaciółki, bo tak się niecierpliwiła, WoodLi mam nadzieję, że ci się spodoba.
Pa

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział 7

Nagle dostrzegła ruch po swojej prawej stronie i nie zwlekając ani sekundy zaatakowała przeciwnika. Cios wymierzony na oślep prawą ręką, tylko musnął przeciwnika. Dziewczyna nie zwlekając ani sekundy, wyprowadziła kopniaka, który został zatrzymany jedną ręką. W tym samym momencie niebezpiecznie szybko zbliżała się do niej czyjaś ręka. Złapała ją i trzymała najmocniej jak potrafiła. Oboje skutecznie ograniczali ruchy przeciwnika. Zmierzyli się wzrokiem. Naprzeciwko dziewczyny o bursztynowych oczach, sięgających prawie do pasa ciemnobrązowych włosach i o średnim wzroście ( 160cm), stał chłopak o krótkich, rozczochranych blond włosach oraz ciemnoniebieskich oczach, który był bardzo wysoki (210cm). Za moment na twarzy dziewczyny widać było ogromne zdziwienie pomieszane z zaskoczeniem.
- Adam, co ty tu robisz? Wystraszyłeś mnie nie na żarty!
- Skąd ty znasz ... Zaraz ... Ty jesteś Rozalia, przyjaciółka Agaty?
- Tak, to ja.
- Co ty tu robisz? Znaczy ... Dlaczego nie czekasz przed drzwiami?
- Bo nikt nie otwierał i stwierdziłam, że dziewczyny mogą być za domem. Dlaczego mnie wystraszyłeś? Nie mogłeś mnie zawołasz jakoś? Chcesz żebym dostała zawału w tak młodym wieku?!
- Chciałem cię tylko zatrzymać. Przykro mi, że cię wystraszyłem. Ostatnio kręcą się tu obcy ludzie i gdy ich wołasz, nagle uciekają. Monika już nieraz dzwoniła w tej sprawie na policję.
- Serio?
- Niestety tak.
- Brzmi jak początek thrillera, a nie jak prawdziwa historia. Czy ty przypadkiem nie miałeś być w miasteczku dopiero za 3-4 dni?
- Taki był plan, ale okazało się, że ten kurs językowy zakończył się wcześniej. A że prawie wszyscy gdzieś pojechali i tylko Monika została, to przyszedłem tu.
- To ruszajmy.
Adam chciał ją puścić pierwszą, jednak większość ścieżki przeszli obok siebie. Dopiero na zwężeniu Rozalia prowadziła. Nie rozmawiali ze sobą, a cisza była trochę krępująca. Nie znali się prawie wcale. Rozmawiali tylko raz i to bardzo krótko, w towarzystwie Agaty, która ją podtrzymywała. Tak więc Rozalia wiedziała tylko, że chłopak uwielbia grać w siatkówkę, kocha jazdę konną i zaczął się uczyć francuskiego. Tyle i o czym miałaby z nim rozmawiać? Nie zdążyła wysnuć więcej refleksji, bo obraz jaki się przed nią rozciągał zamurował ją. Zatrzymała się tak nagle, że chłopak na nią wpadł. Choć zaraz ją przeprosił, brązowowłosa nawet go nie usłyszała. Rozglądała się szeroko otwartymi, bursztynowymi oczami po pastwiskach, stajni i całym rozgardiaszu jaki się przed nią ukazał. Słowa utknęły jej w gardle. Adam po chwili przeniósł wzrok z dziewczyny na przestrzeń i dowiedział się co było przyczyną jej zatrzymania. To co zobaczył bardzo go zabolało.
- Niemożliwe ...

A jednak ... 


Dzień w gildii Fairy Tail upłynął bardzo nudno. Kilka osób przyniosło kartki z ogłoszeniami nowych misji, przyjechali ludzie dowożący asortyment do kuchni i baru. Do mistrza przyszła Porlyusica, by skontrolować jego stan zdrowia.Tak więc Mirajane stała za barem znudzona. Jej wzrok wędrował po ścianach, aż zatrzymał się na dwójce starych znajomych (Porylussica i Macarow)

     https://encrypted-tbn0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcTCNJke45O_N23dxRRwgus0kzQjtjW_biF6VX8JqIUElLG3cV_7 obecnie

http://images.wikia.com/fairytail/images/archive/2/2b/20100419201954!Young_Makarov_and_Young_Porlyusica.jpg kiedyś

http://img4.wikia.nocookie.net/__cb20101107124114/fairytail/images/8/87/Makarov_Mugshot.jpg Macarov - mistrz gildii Fairy Tail

 http://img1.wikia.nocookie.net/__cb20121014180006/fairytail/images/c/ca/Porly_revealing_the_Secret_Arts.png  Porlyusica

(http://pl.fairytail.wikia.com/wiki/Postacie tak jakby ktoś chciał wejść i sprawdzić :)
http://img1.wikia.nocookie.net/__cb20111205231428/fairytail/images/4/44/Mirajane_offers_Lucy_the_job.JPG Mirajane Strauss - mag klasy S,        główna kelnerka gildii Fairy Tail

Jak za dotknięciem magicznej różdżki, oczy Miry rozbłysły. Odszukując pośpiesznie kartki i ołówek, usiadła na stołku przy barze i starannie wypisała wszystkie kobiety z gildii. Następnie po długim zastanowieniu wpisywała obok imię faceta, który jej zdaniem pasowałby  do każdej z dziewczyn najlepiej. Spoglądając na zapisaną kartkę, uśmiechnęła się promiennie. Swatanie znajomych i przyjaciół było jej smykałką. Uwielbiała to i pragnęła szczęścia innych. Postanowiła bardzo się postarać, by pary jakie ułożyła, miały okazję się lepiej poznać. Kto wie czy będzie z tego udany związek? Warto jednak spróbować, bo przecież nic na tym nie stracą. Narysowała jeszcze tylko serduszko przy mężczyźnie, którego skrycie kochała i biorąc do rąk nową kartkę, zastanawiała się jaki trening powinna sobie zafundować. Po igrzyskach magicznych w mieście Crocus postanowiła częściowo wrócić do wypełniania misji. Jeszcze nikomu o tym nie wspomniała, bo zdecydowała że oznajmi oficjalnie swoim przyjaciołom swój "powrót" , gdy będzie w pełni sił. Po to wymyśliła trening, tylko od czego powinna zacząć?
Dobre pytanie. Po chwili zastanowienia, zapisała na kartce :
1) Polepszenie kondycji.
2) Maksymalnie wydłużenie czasu używania swoich magicznych zdolności.
3) Polepszenie siły ataków i skuteczności.
Tak, teraz była zadowolona ze swoich planów. Trening zacznie jutro, a dziś jedynie pobiegnie do domu szybkim truchtem. Choć możliwość porządnego rozciągnięcia się na zapleczu był bardzo obiecujący, to bała się, że mistrz wejdzie w najmniej odpowiednim momencie i przez to nici z "niespodzianki".



Adam minął oniemiałą Rozalię, zrobił kilka kroków w stronę pastwiska, by po chwili zatrzymać się. Dziewczyna widziała, jak zacisnął w gniewie i bezradności pięści. Ręce całe mu się trzęsły, nie była pewna czy był zły czy się bał. Obawiała się sprawdzenia tego niuansu, ale zdecydowała, że jeśli mają zacząć działać, to lepiej by było wiedzieć, jak nakłonić go do współpracy. Podchodząc do Adama, starała się znaleźć postawę jaką powinna przyjąć. Choć bardzo bała się o Agatę i Monikę, nie okazywała tego, cały jej bój z lękiem rozgrywał się w jej myślach. Nie zdążyła się odezwać, bo chłopak ją wyprzedził.
- Powinniśmy sprawdzić, czy one tu są, no i co ze zwierzętami. Zadzwonię do szkółki jeździeckiej, może tam obecnie przebywają. Jeśli nie, to dzwoniąc na policję oprócz wtargnięcia i rozboju będziemy musieli zgłosić też ich zaginięcie. Lepiej będzie jeśli nie będziemy się rozdzielać.
- Masz rację. To ty już dzwoń, a ja w tym czasie zobaczę co dokładnie się wala po pastwisku.
- Dobrze, ale proszę nie zbliżaj się zbytnio do drzew.
- W porządku.
Rozalia przechadzała się po terenie, co chwilę głębiej wdychając powietrze. Starała się nie myśleć o właścicielach przedmiotów i zaschniętej, szkarłatnej cieczy. Próbowała zapamiętać co gdzie leżało. Niczego nie dotykała, po upiornych oględzinach spojrzała na chłopaka. Na jego twarzy było coraz większe zdenerwowanie, zmieszane z paniką w oczach. Nie musiała go o nic pytać, wiedziała po jego minie, że Agaty i Moniki nikt nie widział i prawdopodobnie nie wiedzą gdzie one są.
Wspólnie sprawdzili stajnię i dom, do którego blondyn miał zapasowy klucz. O dziwo nic w nim nie zginęło, tylko stajnia została częściowo ograbiona.
Oboje czekali teraz na policję, którą dopiero co poinformowali o tym co zastali ...



Trzy godziny po dotarciu agentów na posesję oraz powiadomnieniu rodziców dziewczyn, Adam z Rozalią byli strzępkami nerwów. Choć inaczej przeżywali tą sytuację, czuli się podobnie. Nie pozwolono im jeszcze zacząć poszukiwań, co doprowadzało ich do szaleństwa. Ciąg niekończących się pytań funkcjonariuszy policji działał im na nerwy, lecz mimo to odpowiadali na nie. Musieli poczekać do zmroku, wtedy dopiero na własną rękę mogli wszcząć poszukiwanie. Bursztynooka popatrzyła na ludzi, którzy przyszli im pomóc. Nikogo nie potrafiła rozpoznać. Choć oni pocieszali się nawzajem i smutno uśmiechali, dla niej byli obcy. Podobno dobrze znają obie dziewczyny, zastanawiało ją jak się poznali i jak dobry kontakt mają z jej przyjaciółką. Spojrzała na niebo, które barwiło się na pomarańczowo. Uwielbiała taki widok i mogłaby oglądać go godzinami, jednak tym razem błagała żeby czas minął szybciej.


Po czterdziestu pięciu minutach policjanci dali wszystkim wolną rękę. Było po zachodzie słońca, noc coraz bardziej zagarniała nieboskłon. Ludzie stanęli w grupie, rozdali wszystkim latarki i uzgodnili w jakich grupach i gdzie będą szukać. Rozi miała być w grupie z Adamem i jakimś wysokim chłopakiem w szerokiej, zielonej kurtce przeciwdeszczowej. 


Przedzierali się przez ścieżkę przy rzece, co chwilę się potykali i ślizgali. Szło się im bardzo ciężko, snopy światła prześlizgiwały się wokoło nich. Co chwilę nawoływali dziewczyny po imionach, ale po godzinie nie było żadnych rezultatów. Było coraz ciemniej i zimniej. Wszyscy byli przemoknięci i okropnie zmęczeni. Chcieli już wracać, ale Rozi poprosiła żeby odłożyli to na trochę później. Chłopcy niechętnie się zgodzili, jednak przekonał ich pełny determinacji wzrok dziewczyny. Byli przekonani, że i tak nic to nie da, ale nie mieli serca, zabierać nadziei dziewczynie. Szli dalej w milczeniu, po piętnastu minutach chłopaki odwrócili się już i ruszyli w drogę powrotną. Rozalia wpatrywała się w miejsca, oświetlone latarką. Odwróciła się smutna i nagle coś podpowiedziało jej, by sprawdziła teren jeszcze raz. Gdy oświetliła konar drzewa i trochę trawy, zobaczyła że było tam coś jeszcze ... Na korze było coś wysmarowane.
Wołając towarzyszy, powoli szła do drzewa. Dotarli do niej, gdy stała przy korze, wpatrując się w plamy krwi. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo i ruszyli. Po śladach na drzewach dotarli kilka potężnych drzew dalej, do wzniesienia, na którym ktoś leżał. Rozalia pobiegła z nadzieją że to Agata, ale gdy klęcząc, przekręciła postać na bok, okazało się, że to jakaś inna dziewczyna. Adam przyklękając obok niej, sprawdził szybko czynności życiowe dziewczyny i westchnął z ulgą. Krzyknął do chłopaka w zielonej kurtce, by zadzwonił do reszty i oznajmił im, że znaleźli Monikę. Rozalia wpatrywała się tępo w przestrzeń.
To nie ona, to nie Agata - tylko tyle tłukło się jej po głowie. Nie potrafiła się w tym momencie cieszyć, była rozczarowana, że to nie jej przyjaciółkę znaleźli. Podążała automatycznie za resztą, wiedziała tylko tyle, że Adam szedł pierwszy, potem chłopak z Moniką na rękach a na końcu ona.



Siedziała sparaliżowana czarnymi myślami. Ludzie krzątali się wokół niej, policja znów się pokazała i chciała przesłuchać znalezioną, jednak sanitariusze z karetki im na to nie pozwolili. Reszta grup nadal szukała drugiej zaginionej po okolicznych terenach. Dzięki znalezieniu jednej osoby, determinacja wzięła górę i żadna z grup nie chciała się poddać.
Dopiero po chwili Rozalia zorientowała się, że siedzi w pomieszczeniu dla pracowników szkółki jeździeckiej. Była opatulona kocami, tak samo jak Monika, przy której krzątali się sanitariusze, sprawdzając jej stan zdrowia i opatrując rany. Twarz dziewczyny nie wyrażała żadnych emocji, wyglądała tak jakby nie wiedziała co się wokół niej dzieje. Była przy nich ciałem, ale czy myślami też?
Po chwili usłyszała głośne rozmowy na zewnątrz. 

Pewno następna grupa wróciła, a co jeśli ją znaleźli?
Rozalia już wstawała, kiedy do pomieszczenia wszedł mężczyzna w czapce z daszkiem i płaszczu przeciwdeszczowym z grobową miną. Tą minę miała zapamiętać już do końca swojego życia. Chciała zadać mu tak wiele pytań, ale otwierając usta, nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Jej gardło nie umożliwiało jej dostępu do informacji, jakie znał ten mężczyzna. Chciała je poznać i to bardzo, jednak z drugiej strony bała się usłyszeć odpowiedź.
A co jeśli ma złe wieści? Jeśli Agata została znaleziona w jeszcze gorszym stanie niż Monika, to co wtedy? Dlaczego obie zniknęły? Uciekały przed kimś? Dlaczego nie znaleźli ich razem? Dlaczego się rozdzieliły?



Witajcie kochani, wiem zawaliłam z terminem rozdziału. Bardzo przepraszam. Jestem tak niecierpliwa przed wycieczką do Włoch, że myśli nie mogę uspokoić. Ale nie martwcie się za tydzień wracam, no i zobaczę może uda mi się coś wstawić szybciej. Okaże się. Tak więc kochani rozdzialik dla tych co czytają. Mam nadzieję, ze się spodobało :)
Pisałam to na w-fie ( uwielbiam natchnienia, bo piszę i nawet nie wiem co się w około dzieje) i koleżanki co chwilę pytały co piszę :P
Do następnego :)