sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 8

Rozalia wybiegła z pomieszczenia. Minęła zaskoczonego jej widokiem chłopaka w zielonej kurtce. Przebiegła plac, minęła grupę ludzi i ze stosu przedmiotów leżących na ogrodzeniu ujeżdżalni, zabrała dwie latarki oraz kurtkę przeciwdeszczową, którą od razu ubrała. Ruszając w stronę lasu, słyszała krzyki i nawoływania. Nie dbała o to, kto ją wołał. Nie interesowało jej, że był środek nocy. Biegła do lasu z przekonaniem, że nie wyjdzie z niego, dopóki nie odnajdzie przyjaciółki. Znaczenia nie miało także to, że nie znała tego terenu. Była zdeterminowana tak bardzo, że parła przed siebie, szybko sprawdzając najbliższą okolicę.


Zawiesili poszukiwania Agaty, do wschodu słońca. Pretekst, który podali był dla niej kompletnie absurdalny. Jak mogli coś takiego oznajmić bliskim zaginionej osoby? To było podłe! Kłócenie się z całą tą zgrają pomyleńców, nie miało żadnego sensu.
Straciłaby tylko cenny czas, który mógłby zaważyć nad zdrowiem Agaty! 

Była świadoma, że nie może sobie na to pozwolić. Dzikie zwierzęta, a w którym lesie ich nie ma? Co to za pretekst?! Zwykłe kpiny i tyle. 
Rozalia biegła w stronę rzeki, w okolicy której szukali poprzednio, była już tak blisko skraju lasu, że czuła się jakby nikt nie mógł jej już zatrzymać. Z każdym krokiem nabierała prędkości, a odległość malała. Wbiegając do lasu zwolniła, choć ciemności przeszkadzały jej w omijaniu wszystkich przeszkód leśnych, nie poddawała się. Włączyła latarkę, którą lekko oświetlała drogę, choć dużo to nie dało. Zaufała więc swoim zmysłom, dzięki nim nie wywracała się przez konary i korzenie drzew. Parła przed siebie, a im głębiej wchodziła do lasu, tym bardziej wypatrywała w zaroślach śladów, które mogłyby doprowadzić ją do Agaty. Oświetlała konary i niskie gałęzie drzew, bacznie obserwowała krzaki, by niczego nie pominąć. Była niesamowicie dokładna i zarazem szybko szła naprzód. 


Nie wiedziała jak długo już idzie, ale była zmęczona. Nogi ją bolały, a żołądek ściskał się i burczał z głodu. Szkoda, że nie zabrała ze sobą niczego do zjedzenia ani do picia. Herbata, którą została poczęstowana już dawno jej nie wystarczała. Czuła jak bardzo zaschło jej w gardle, paskudne uczucie.
Niech to, akurat teraz?
Miała ochotę trzepnąć się w czoło, ale nie zrobiła tego.Wyłaniająca się z zarośli skała wydawała się jej tak wygodna, że szła do niej z uśmiechem. Siadając na podnóżu obszernej skały, czuła jak nuży ją sen. Zbolałe mięśnie wołały o odpoczynek, siedziało się tak wygodnie, że pomimo naglących myśli, by szła dalej, położyła się. Nie była w stanie walczyć z ogarniającą ją sennością, po chwili poddała się nęcącym objęciom morfeusza.



Otwierając oczy, nie wiedziała gdzie jest i dlaczego. Widziała niewyraźnie i nieostro, ale korony drzew w świetle księżyca bardzo ją zdziwiły. Próbowała sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia. Miała spotkać się z dziewczynami, więc pojechała do nich, ale ich nie zastała, spotkała Adama w dość dziwnych okolicznościach, widziała demolkę na pastwisku i w stajni, było przesłuchanie policji, no i poszukiwania, przełomowe było znalezienie Moniki, potem wybiegła sama poszukać przyjaciółki, no i ta głupia skała. Miała na niej nie siadać! Usiadła trochę zbyt szybko, przez co zakręciło jej się w głowie. Przeczesując jedną ręką włosy, drugą szukała latarki. Gdy jej dłoń napotkała odpowiedni kształt oraz przyciągnęła go do siebie, dźwięk przedmiotu szurającego po skale, wzbudził wycie kilku osobników niedaleko niej. Rozalia zamarła, gdy zobaczyła, wyłaniające się zza zarośli sylwetki wilków. Było ich pięć, każdy z wilków miał rudawą sierść, którą jeżył na widok Rozalii. Łypały na nią groźnie ślepiami i pomrukiwały, zmniejszając dzielącą ich odległość. Wyglądało to tak, jakby się skradały. Podchodziły półkolem, co bardzo źle wróżyło dla dziewczyny, jeden z nich nagle ruszył szybko naprzód, zatrzymał się zaledwie dwa metry przed nią i wyszczerzył ogromne kły. Oczy wilka jakby świeciły w ciemności, co nadawało jeszcze większą grozę sytuacji. Nagle za przerażoną dziewczyną rozległo się ochrypłe wycie. Było ono przeciągłe, aż ciarki "przebiegły" po ciele dziewczyny. Zwierzę wydobywające te okropne dźwięki, powoli i bezszelestnie zbliżało się, gdy przystanęło przy Rozalii, bursztynooka powoli przekrzywiła głowę w bok, jej oczom ukazał się duży wilk o szaro-srebrnej sierści. Gdy zawył ponownie, cała piątka powoli zaczęła się wycofywać. Widać było, że nowo przybyły jest silniejszy od reszty, może to był jego teren, albo był przywódcą. Bała się choćby drgnąć, by nie zwrócić na siebie uwagi charyzmatycznego wilka, jednak ukradkiem zerkała na zwierzę, czekając aż sobie pójdzie. Gdy reszta zwierząt zniknęła za roślinnością i nie było słychać już złowieszczych pomruków, czworonóg zaczął okrążać bursztynooką. Chodził wokół niej po coraz węższych kołach, jego nos cały czas się poruszał, jakby intensywnie zaznajamiał się z jakimś zapachem lub wywęszył coś interesującego. Po kilku minutach, które trwały wiecznie, wilk zatrzymał się na wprost zdumionej dziewczyny. Patrzyła ona na niego szeroko otwartymi oczami, nie potrafiła zrozumieć tego zachowania, ale cieszyło ją, że jak dotąd nic jej się złego nie stało. Gdy srebrno-szary czworonóg zrobił kilka kroków w jej stronę, Rozalia patrzyła w skupieniu w niebieskie oczy zwierzęcia. Już się nie bała. O dziwo była spokojna, a zachowanie pięknego zwierzęcia coraz bardziej ją ciekawiło. Uwielbiała psy, a wilki to przecież ich rodacy, to od nich się wywodziły. Była jak zaczarowana, choć czworonóg podszedł całkiem blisko, ona się lekko uśmiechała. Nagle wilk złapał zębami za rękaw kurtki przeciwdeszczowej i zaczął ją ciągnąć. Zdumiona Rozalia dopiero po chwili wstała i pozwoliła się prowadzić. Patrząc na grzbiet wilka, szła za nim w ciszy. Prowadził ją między nisko opadającymi gałęziami okolicznych drzew, rozłożystymi krzewami, po fragmentach skał, a nawet przy korycie rzeki. Podążała za nim jakieś piętnaście minut, aż wreszcie zatrzymali się przy nieznacznym spadzie terenu. Wilk dopiero wtedy puścił jej rękaw, nie odwracając się do niej pobiegł pod dwie brzozy. Dziewczyna podążyła za nim, a to co zobaczyła pod drzewami bardzo ją zdziwiło. Na jakiejś postaci leżały trzy małe wilczki o takiej samej sierści co jej przewodnik, obok stał ogier o bułanej maści, jego długa, czarna grzywa delikatnie poruszała się na wietrze.
Rozalia powoli szła do osoby okupowanej przez wilczki. Bała się iść szybko, by nie wystraszyć zwierząt. W momencie, gdy stanęła przy drzewach, maluchy zeszły z postaci i zaczęły cichutko piszczeć. Bursztynooka powoli przyklęknęła i odgarnęła liście i włosy z twarzy osoby, którą okazała się dziewczyna o leciutko opalonej twarzy. 

Przecież to Agata! To ona, jest tu! 
Rozalia płakała ze szczęścia, gdy po sprawdzeniu czynności życiowych, wiedziała że Agata oddycha i nie widać żeby miała jakieś złamania. Trzęsącymi się rękami lekko klepała przyjaciółkę po twarzy. Zwierzaki trącały Agatę po rękach, a ogier stał przy Rozalii strzygąc uszami.


Otworzyłam oczy, zobaczyłam kogoś przed sobą. Była to Rozalia, zaraz gdzie ja jestem? Czemu ona płacze?
Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam nocne niebo. W mgnieniu oka przypomniałam sobie wszystko. Pewnie się o mnie martwiła, skoro jest tu to musiała mnie szukać. 

Powoli podniosłam obolałą rękę, by ją złapać.
- Nie płacz, już jest dobrze. 
- Wiesz jak ja się o ciebie martwiłam? Szukałam ciebie i Moniki razem z innymi osobami ...
- Znaleźliście ją? Rozi ... Rozi weź się w garść ... 
- Tak znaleźliśmy ją ... nic jej się ... poważnego nie stało ... jak wychodziłam była ... była tylko trochę ... oszołomiona ...
- To dobrze. Hej uśmiechnij się, nic mi się nie stało.
- Boli cię coś?
- Tylko lewa noga, nic poza tym. Jestem tylko obolała.

- Spróbuj usiąść.
- Dobra, możesz mi trochę pomóc? 

Z pomocą Rozi usiadłam, przy moich nogach siedziały trzy wilczki i szaro-srebrny, dorosły wilk, przy Rozi stał bułany ogier. 
Niesamowite. Maluchy przylazły do mnie i łasiły się jak domowe kociaki. Głaskałyśmy je obie z uśmiechami na twarzach. Po chwili wilk podszedł do Roz i trącił jej dłoń, domagając się głaskania. Dziki wilk w tej scenie wyglądał niesamowicie nierealnie. 
Gdy usiłowałam wstać, bułanek podszedł do mnie i po chwili widziałam jak kładzie się przy mnie. Patrzył na mnie swoimi ciemnobrązowymi oczami z ufnością i zadziwiającą łagodnością. Można powiedzieć, że wśliznęłam się na jego grzbiet, w momencie gdy Rozi na mnie spojrzała z nie małym lękiem. Starałam się ją uspokoić wzrokiem, ale średnio mi się to udało. 
Delikatnie ujęłam końską grzywę i lekko spinając konia łydkami, dałam mu znak by wstał. Zareagował szybko i bardzo lekko poderwał się na równe nogi. Ucieszona patrzyłam na swoją najlepszą przyjaciółkę, by zaraz wyciągnąć do niej dłoń i zachęcić do wspięcia się na grzbiet wierzchowca. Wałacha się tylko kilka sekund, by za moment sprawnie wsiąść. 
Czułam się cudownie, świat widziany z grzbietu konia zawsze bardziej mi odpowiadał, niż widziany z ziemi. Nabierał on intensywniejszych i piękniejszych barw. Współpraca ze zwierzęciem mnie uskrzydlała. Z ogromną radością pochyliłam się do głowy ogiera i wyszeptałam:
- Zabierz mnie do domu, do znajomych, proszę.
Widziałam jak zastrzygł uszami i lekko ruszył stępem (podstawowy chód konia, coś jak nasz spacer)  przed siebie. Zerkając na Roz, upewniłam się, że i ona czuje się pewnie. Z uśmiechem popędziłam konia do kłusa (coś jak nasz trucht) i śmiałam się ze szczęścia, że wracamy z lasu do domu. Wilki podbiegły z nami do końca lasu, a następnie zawróciły. A my przecinałyśmy łąkę dzielącą nas od szkółki jeździeckie

 
Wjeżdżając przez pastwiska do szkółki jeździeckiej, zrobiłyśmy niezłe zamieszanie. Ludzie krzyczeli coś do nas, policjanci chcieli nas wygonić do domu. Istna paranoja. Dopiero gdy Adam wyłonił się z tego zbiorowiska otaczających nas kilkunastu osób, odetchnęłam z ulgą. On jeden mnie rozpoznał i przywitał z uśmiechem. Zdążyłam zejść z konia i już zostałam zamknięta w jego ramionach, wcale mi to nie przeszkadzało, bo tylko dzięki niemu nie upadłam. Moje nogi ledwo mnie utrzymywały, a Rozii śmiała się w tym momencie. Nie dane jej było się śmiać zbyt długo, bo zaraz dostała niezły ochrzan za samodzielną wyprawę do lasu. Jakiś sanitariusz krzyczał na nią dobre piętnaście minut, nic nie dały moje sprzeciwy i próby przerwania jego monologu. Gdy skończył złapał mnie pod ramię i poprowadził do pomieszczenia dla instruktorów szkółki jeździeckiej, gdzie sprawdził czy nie mam złamań i opatrzył otarcia na rękach i nogach. Mnie także nie ominęła pogadanka o nieodpowiedzialności, wcale go nie słuchałam, chciałam tylko sprawdzić co z Moniką, no i wreszcie się położyć spać w ciepłym łóżku.
Jako opatrzona osoba oraz jedna z odnalezionych miałam być przesłuchana, jednak funkcjonariuszka policji pozwoliła mi przyjść jutro na komendę i złożyć zeznania, za co byłam jej bardzo wdzięczna. Nie pozwolono mi nigdzie samej pójść, a znajomi z szkółki ciepło mnie przywitali i życzyli dobrej nocy. Adam z racji, że ledwo stoję, uparł się, że zaniesie mnie do Moniki, która już podobno smacznie spała. Tak więc ja, Rozi i Adam ruszyliśmy do posiadłości Moniki, by się najzwyczajniej w świecie wyspać po przebojach tej nocy. 



Kochani oto rozdzialik, a tak na rozpoczęcie wakacji :)
Pewnie tak samo jak ja cieszycie się z tego faktu.
To dla mojej przyjaciółki, bo tak się niecierpliwiła, WoodLi mam nadzieję, że ci się spodoba.
Pa

1 komentarz:

  1. WoodLi się podobało ;3. Wszystko dobrze się skończyło. Mam na myśli to, że wszyscy żyją ^^. Rozdzialik fajny. Taki uspokajający, dobrze robi po tych niepewnościach. Chociaż wciąż nie wiemy co się tak naprawdę stało.. -.- Chciałabym, a raczej modlę się o to by akcja nie zwalniała.
    W każdym razie jak zwykle czekam na kolejne części.
    Mam nadzieję, że z racji wakacji będzie więcej rozdziałów!


    WoodLi

    OdpowiedzUsuń